Katalog Przemysław Waszak, 2010-04-12 Toruń Sztuka, Artykuły Aspekty twórczości Iwony Liegmann na podstawie wystawy „Mummy mami”Twórczość artystki określa się jako balansującą pomiędzy sztuką a kiczem. Jednak trzech historyków sztuki może wygłosić różne opinie o wartości artystycznej tego samego dzieła. Pamiętamy, jak późno przyznano należytą rangę manieryzmowi, barokowi, czy też secesji. Analizując dzieło sztuki, a więc także prace Autorki, musimy pamiętać,
że nie możemy zarzucić nieudolności obrazom prymitywisty Nikifora, naiwności kształtów dziełom Celnika Rousseau, zaś Kazimierzowi Malewiczowi tego, iż każdy może namalować czarny kwadrat na białym tle. Obiekt staje się dziełem sztuki także tylko poprzez zmianę jego kontekstu, wybranie go przez artystę – jak „Fontanna” Marcela Duchampa. O dziele nie musi świadczyć natomiast ilość włożonej w nie pracy – np. by wykonać kicz – płaskorzeźbę Titanica, płynącego nocą z wieloma świecącymi diodami też trzeba się napracować. O jakości dzieła nie świadczy również szlachetność materiałów użytych do jego wykonania – przeciwnie może być wręcz sprzeczna z wartością artystyczną. Każdy ma prawo do kiczu, do odpoczynku, a także do jego twórczego wykorzystywania, co czyni autorka. Wystawę, będącą przedmiotem niniejszej analizy, zaprezentowano w Galerii Sztuki Wozownia w Toruniu, w dniach 14.10-13.11.2005. Zaczniemy zwiedzanie od trzech plansz różnych opakowań po lodach w kostce „Cha – cha”. Opakowania te nie były pracowicie zbierane i układane – to fabryczne, jeszcze nie pocięte gładkie plansze, bez dat ważności. Budzą skojarzenia z pracami Andy’ego Warhola – choćby „80 banknotów dwudolarowych” oraz zbiory opakowań proszku Brillo. Głównym podobieństwem jest wykorzystanie elementu przemysłowego i jego multiplikacja. Różni je ładunek emocjonalny, tkwiący w tych planszach. Nie mamy takiego sentymentu do dwudolarówek, proszku do prania czy nawet zupy Campbella, jak do smacznych lodów, które kiedyś jedliśmy, które kojarzymy z dzieciństwem, dziećmi, słońcem, latem. Artystka wykorzystuje tu pewne prawo psychologiczne, także estetyczne. Najlepiej streszcza je cytat z filmu „Rejs”, wyeksponowany zresztą na nadwiślanym, toruńskim Bulwarze Filadelfijskim: „Mi się podobają melodie, które już raz słyszałem”. Przedmioty sprzed wielu lat budzą w nas nostalgię. Związki z Warholem są jednak znacznie głębsze. Prace Andy’ego Warhola to nie były tylko niewinne okładki puszek, portrety Marilyn Monroe. Fascynowała go śmierć, wypadki, mniejszości i marginesy kulturowe, seksualizm i przemoc, które uwieczniał w swych filmach i serigrafiach. I podobną, czy taką samą wymowę mają prace Iwony Liegmann. Nie przywołują w miły sposób dzieciństwa. Widzimy krasnale zabijające zające i baśniowe słonioptaki, wycinające drzewa. Obserwujemy w końcu rząd wypchanych zwierząt. Kto ich dotknie może skończyć tak, jak mnisi, czytający zakazane księgi, nasączone trucizną z „Imienia Róży” Umberto Eco. Oczywiście – każde zwierzę: lis, sarna, dzik, wiewiórka, jeż, jeleń, borsuk – jest martwe. Takie wykorzystanie zwierząt w dziele sztuki budzi kontrowersje, jak np. wypchany koń i pies z „Piramidy zwierząt” Katarzyny Kozyry. Nie wywołuje ich jednak obecność spreparowanych zwierząt w kolekcjach trofeów myśliwskich, muzeach przyrodniczych czy szopkach. Całą tylną ścianę galerii zajmuje zielona plansza pośrodku z alternowanym fryzem: zając – muchomor – kwiat. Możemy to odczytać bardziej ogólnie: milutkie – trujące – piękne. Przewrotne zestawienie. Czyżby nostalgia za dzieciństwem była trucizną ducha? Musimy jednak przyznać, że czerwone muchomory mają pewne walory estetyczne i są wyraźnymi akcentami w lesie. Przed planszami „cha-cha”, w gablotach, znajduje się trzech Murzynków Bambo. Ich kolorystyka została dopasowana do barw opakowań po lodach. Wszystkie Murzynki to właściwie lalki, niewielkich rozmiarów. Pierwszy odznacza się głęboką czernią. Nieco odrapany, wydaje się być wykonany z twardego plastiku. Jego głowa została zdeformowana, przypomina jeden wielki, papierowy pióropusz, do którego doklejono tylko oczy. Drugi jest tylko lekko czarny – co odpowiada barwie opakowania lodów kakaowych. To gumowa lalka, naszywana miejscami białymi koralikami. Z jego brzucha wyrastają węże i kwiaty takichże koralików i trzy miniaturowe czarne słonie. Czy w tej bieli wyrywającej się brutalnie z czerni artystka chciała zasygnalizować problemy ksenofobii? Trzeci Murzynek to wełniana lalka w płóciennej, niebieskiej piżamie w afrykańskie zwierzęta. Odznacza się pełnymi ustami, szerokimi nozdrzami i włosami z czarnych koralików. Omawiamy te trzy lalki, gdyż każda z nich ma inną fakturę, jest inna w dotyku. Nie możemy ich dotknąć, ale przecież wiemy, jaka w dotyku jest szmacianka, wełna, guma, czy plastik. Dla artystki ważne są właściwości haptyczne, czyli pozwalające wzrokiem odczuwać obiekt tak, jakbyśmy wodzili po nim własnymi rękami. Wypchane zwierzęta są zapewne przyjemne w dotyku, ale jest to haptyczność niespełniona dla nas, ze względu na pokrycie ich arszenikiem. Ale i w tym przypadku – wiemy, jakie jest futro i możemy wyobrazić sobie jego dotyk, patrząc na eksponaty. Posypanie trucizną ma zapewne też związek z zapobieganiem owadom i mikrobom. W całej wystawie przewijają się elementy bogato naszywane koralikami, tkanina, wełna, papier, folia – każdy o innych właściwościach haptycznych. Z Murzynkami Bambo sąsiaduje obrazek w barwnych, „owocowych” ramach, przedstawiający czterech Murzynków namalowanych jak szmaciane lalki, ze względu na ich wątłość, niepewność kształtów, postawy. Na wystawie wiele jest elementów „milutkich”, nakierowujących początkowo na taki odbiór. W „Rodzinie raków” obserwujemy wiele konstrukcji misternie łączących wiele części – koraliki, tkaninę, metal, szmatki, lalki, figurkę Indianina, kucyka, biedronki przynoszące szczęście, małpy, raki. Wszystko znajduje się za szybą, bo przecież jest delikatne, pracochłonne. Te konstrukcje wchodzą w przestrzeń wieloma liniami, „odnóżami”. Na jednej z tych konstrukcji widnieje obrazek białego konia w galopie. Jest to temat wielu kiczy – makatek, kalendarzy itp. Jednak bądźmy ostrożni – gdy widzimy jelenia z wspaniałym porożem w lesie i do tego myśliwego to zastanówmy się – to może być ciekawe przedstawienie Św. Eustachego. Przedstawiany biedny jeleń sam w sobie nie jest kiczem. Kicz może się też tworzyć w inny sposób – niektóre fragmenty „Madonny Sykstyńskiej” Rafaela czy „Stworzenia Adama” Michała Anioła zostały strasznie spospolitowane, bądź nadomiar upowszechnione w postaci plakatów, obrazów czy podkładek pod kubki i kufle. Wyjęty z dzieła fragment może stracić wartość, natomiast kicz włączony w oryginalną kompozycję, projekt może na tym zyskać. W skład „Rodziny raków” wchodzi też kilka przedstawień prężących muskuły mężczyzn, zapewne z poważnym oparzeniem słonecznym, ujętych w kwiatowo – ornamentalne różowo-czerwone obramienia. Te obrazki wprowadzają nas w świat sztuki ciała. Wejdźmy do tajemniczego pomieszczenia na środku galerii, całego wyłożonego czerwoną tkaniną. Znajdziemy tam fotografię Murzynki z licznymi skaryfikacjami. Te rytualne, ozdobne blizny są ważną częścią kultury jej ludu. Artystka sięgnęła tu po kontekst swoich prac, które wcale nie są zupełnie takie milutkie, nawet z wierzchu. Obok tej Murzynki znajdziemy, dla niektórych osób ostre w wymowie przedstawienie, wełnianą kobietę z narysowanym mózgiem pełnym jedzenia i wyodrębnionym sercem. Obok zaś jej żołądek – podobnie tkany – ale z włochatym kotem w środku a także z naturalistycznym elementem – żołądek jest wyściełany fotografiami jelit, jak na zajęciach dla studentów anatomii. Tak jak Warhol artystka interesuje się innymi, odmiennymi kulturami. Zajmuje się też starością – postacie Śpiącej Królewny, Kopciuszka i in. Odznaczają się wielkim prostokątem, na który naszyte jest ubranie oraz twarzą w owalu. Fizjonomie starych kobiet, zostały przebarwione – analogicznie jak seryjne portrety Warhola. Twarz Królowej Śniegu – niebieska, z czerwonymi oczami jest demoniczna. Obraz starej, brzydkiej kobiety pojawiał się już chociażby w „Łaźni” Dürera oraz szczególnie dobitnie – w „Łaźni damskiej” i innych pracach Katarzyny Kozyry. Wszystkie te prace mają wydźwięk humanistyczny – poszanowanie starości. Krasnale również, w swoich niecnych sprawkach, wyglądają demonicznie. Jednak nawet i bez storii tych obrazków, można by określić przesadne, wykrzywione, zawsze jednakowe uśmiechy krasnali, jako niepokojące. Ich fizjonomie to twarze-maski. Artystka przewrotnie charakteryzuje krasnale – odbiciem w lustrze ich głów są ich marzenia erotyczne. „Zwierciadło prawdę ci powie”. Te lustra składają się z wielu małych kwadracików – może to oznaczać złożoność myśli, pęknięcie ideału, mozaika psychiki. Ukazują one drugie „ja” krasnali. Taką dwuznaczną interpretację krasnali sygnalizowano nawet w animacjach z serii „Shrek”. Pisaliśmy już o formie prac. Dzieła z kartonu, szmatek, przypominające robione przez dzieci domki dla lalek (lecz o innym znaczeniu) były prezentowane na wystawie „Schwarz- grau” w toruńskiej Kamienicy Pod Gwiazdą kilka lat wcześniej. Na toruńskiej wystawie „Dzieło roku” pojawił się już prezentowany tutaj obraz. Dwa wielkoformatowe obrazy autorki to historyjki, zagadki, rebus. Widać na nich np. małpę-rewolwerowca o trzech rękach, kilka identycznych małp, fruwające banany, linie wzroku postaci. Na wystawie prac Liegmann czytelne były związki z Warholem. Prace odznaczają się przewrotnym podejściem, bogatym aspektem dotykowym, choć tylko mentalnym. W niektórych pracach widoczny jest humanizm, nawet vanitas. Złożone są z wzajemnych kontrastów, sięgają do sztuki ciała czy momentalnie do sztuki posługującej się budzącymi wstręt obiektami, skojarzeniami, często przekraczającymi granice jak w przypadku terminu abiekt Julii Kristevej. Niewątpliwie była to wystawa ciekawa i warta analizy. Wyświetleń: 953
Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione. |