![]() |
![]() |
Katalog Jadwiga Mikołajczyk, 2014-02-10 Drawsko Pom Awans zawodowy, Artykuły Wiedza a doświadczenie w pracy z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie Jest w moim życiu zawodowym coś, co ciągle nie daje mi spokoju, co mimo upływającego czasu ciągle jest w pamięci, coś o czym nie potrafię zapomnieć. Cieszę się, z możliwości podzielenia się swoimi przemyśleniami, o których nigdy do tej pory nie mówiłam nikomu. Będąc bardzo młodym człowiekiem i rozpoczynającym pracę zawodową nauczycielem a było to dokładnie trzydzieści lat temu, zetknęłam się z chłopcem chorym na autyzm. Spotkanie to, z perspektywy czasu traktuję jako „porażkę pedagogiczną”, której ślady w pamięci mam do dzisiaj Po ukończeniu mojego pierwszego wykształcenia pedagogicznego, którym było sześcioletnie Studium Wychowania Przedszkolnego pełna wiedzy, ambicji i chęci do pracy zostałam zatrudniona w oddziale przedszkolnym przy Szkole Podstawowej(wówczas Zbiorczej Szkole Gminnej). Byłam szczęśliwa i ochocza do pracy. Grupa dzieci z którą przyszło mi wtedy pracować to 25 osób, wcześniej żadne z nich nie chodziło do przedszkola, większość przyjściem do tzw. „zerówki” była przestraszona i trochę zagubiona w nowej rzeczywistości. Dzieci pewnie przeżywały spory stres. Podobnie albo gorzej było również ze mną. Moje pierwsze doświadczenia zawodowe i wspomnienia o nich prawdopodobnie spowodowały, że pomimo już wielu innych dodatkowych edukacji postanowiłam pogłębić swoją wiedzę z zakresu oligofrenopedagogiki. Kilka dni po rozpoczęciu mojej pierwszej pracy, wezwał mnie do siebie Pan Dyrektor i powiedział ”jest dziecko, które z uwagi na swój stan zdrowia, jest zwolnione z realizacji obowiązku szkolnego… ma chyba autyzm…i chyba coś tam jeszcze…ale chciałbym, żebyś wzięła go do grupy i spróbowała z nim popracować…zobacz, co się da zrobić…może akurat będą pozytywne rezultaty…jeśli nie, to trudno…zawsze możesz zrezygnować i nie będzie sprawy…” Oczywiście zgodziłam się bo każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Żadnego orzeczenia mi nie dano, ja o nic nie pytałam. Pan Dyrektor na odchodne dodał, że wszystko „co trzeba” powie mi o nim matka. Przyszli nazajutrz. Matka niewiele potrafiła powiedzieć o synu i o jego chorobie. Oznajmiła, że według wstępnej diagnozy lekarskiej ma prawdopodobnie autyzm ale jest to jeszcze w fazie badań. Stwierdziła, że opieka nad synem jest bardzo wyczerpująca i męcząca i nie ukrywała, że pozostawienie dziecka w oddziale przedszkolnym, pozwoli jej na chwilowy odpoczynek. Chłopiec miał na imię Adam. Był śliczny. Wysoki, szczupły, miał ciemne włosy i piękne niebieskie oczy. Już na wejściu zyskał moją sympatię. Ja jego niestety, nie. Zachowywał się tak, jakby mnie w ogóle nie widział, jakby mnie tam nie było. Kontakty Adama z otoczeniem były różne ale ludzie zawsze byli ostatnimi, jeśli w ogóle, którymi się interesował, na których zwracał uwagę. Nasze codzienne spotkania były zawsze wielką niewiadomą. Podstawą pobytu była samoobsługa, z którą chłopiec nie miał większych problemów. Samodzielnie wychodził do toalety. Samodzielnie jadł, chodź bardzo nieporadnie. Pomoc nauczyciela wystarczała, żeby się ubrał i właśnie na bazie tego zaczęłam z nim pracę. Umiejętności z tego zakresu ćwiczyłam poprzez wielokrotne powtarzanie tych samych czynności. Robiłam to z niektórymi dziećmi z grupy i zawsze z Adamem. Bardzo tego nie lubił. Największym osiągnięciem było samodzielne zapięcie przez niego guzika ale niestety, cieszyło to tylko mnie. Zdecydowanie gorzej było z porozumiewaniem się. Umiał mówić ale ja nie potrafiłam z nim rozmawiać. Na polecenia i na pytania odpowiadał, powtarzając wypowiedziane przeze mnie ostatnie 2-3 słowa. Brzmiało to prawie jak echo. Praca indywidualna nie przynosiła żadnych pozytywnych rezultatów a nawet z czasem wydawało mi się, że jest gorzej. Szybko zniechęcał się do współpracy, najczęściej było tak, że odwracał głowę i udawał, że mnie nie słyszy. Rewalidacji indywidualnej nie prowadziłam. To co z nim robiłam było zwykłą pracą indywidualną, którą prowadziłam również z innymi dziećmi, w ramach swojego czasu pracy. Zabawami takimi jak jego rówieśnicy z grupy nie był zainteresowany. Zajęciami które prowadziłam z sześciolatkami , również nie. Skutecznego sposobu, żeby to zmienić nie znalazłam. Próbowałam nawet włączania nakazowego, niestety jego uczestnictwo zawsze było bierne. Jedyne co lubił to rysowanie kredkami po kartce a właściwie bazgranie po niej. Próbowałam tą umiejętność rozbudzić i wykorzystać w pracy indywidualnej. Największym osiągnięciem było nauczenie go, odrysowywania jego własnej dłoni. Robił to bardzo chętnie i mógł to powtarzać wielokrotnie. Przychodząc już dłuższy czas do „zerówki”, zaczął przyglądać się swoim rówieśnikom, Zdarzało się, że podchodził do któregoś dziecka, przyglądał mu się uważnie z bardzo bliskiej odległości, dotykał jego twarzy i mówił „o to, to, to, to…” Niestety, nikt nie wiedział o co mu chodzi. Dzieci, które wtajemniczyłam w to dziwne zachowanie kolegi, tłumacząc, że jest chory, początkowo śmiały się albo nie reagowały ale z czasem zaczęły bardzo tego nie lubić. Sytuacja ta dość szybko stała się kłopotliwa bo zaczęli interweniować rodzice i musiałam znaleźć skuteczny sposób by tego nie robił, co wcale nie było łatwe. Pamiętam, jak zdecydowanie przerywałam mu ten proceder, wkraczając w „jego świat” Wtedy on głośno krzyczał wydając z siebie dziwne dźwięki. Nie czułam się w tej roli dobrze ale nie miałam innego wyjścia. Innym stanem niepokoju było dla mnie to, że Adam wielokrotnie „wyłączał się” myślami i to tak dalece, że trudno mi było go ponownie „włączyć” do przebywania z nami. Wyglądało to najczęściej tak, że patrzył nieruchomo w jakiś punkt i nie reagował na bodźce słuchowe, dźwiękowe a nawet na dotyk albo nagle wstawał, zaczynał sobie coś śpiewać i tańczyć przestępując rytmicznie z nogi na nogę. Kiedyś na spacerze w parku, zapatrzył się w ruszające się na wietrze liście. Zachowywał się tak, jakby był we śnie lub w jakimś letargu. Nie reagował na mój głos ani mój dotyk. Trwało to dłuższą chwilę. Miałam problem z przywołaniem go do rzeczywistości. Takie sytuacje sprawiały, że czułam swoją bezsilność i bezradność. Najgorsze przyszło później, kiedy zaczęłam wprowadzać litery. Dzieci z grupy musiały już intensywnie pracować a Adam, któremu nie podobało się to, że trzeba podporządkować się pewnym wymogom np. siedzenia na dywanie, zaczął to głośno sygnalizować. Zatykał sobie palcami uszy i przeraźliwie piszczał. Najpierw robił to okazjonalnie a potem niestety systematycznie. Piszczał coraz dłużej i coraz głośniej. Nie potrafiłam znaleźć sposobu by temu zaradzić. Przeszkadzał, uniemożliwiał a wręcz dezorganizował mi pracę z pozostałymi dziećmi. Poprosiłam o pomoc matkę ale nie wyraziła chęci przychodzenia z synem na zajęcia. Zabrakło mi wsparcia i na pewno doświadczenia zawodowego. Bardziej skupiłam się na pracy z pozostałymi dziećmi niż na poszukiwaniu umiejętności współpracy z Adamem. Zabrakło mi też wiedzy na ten temat. Internetu wtedy nie było a książka po którą sięgnęłam, niestety tytułu nie pamiętam, nakreśliła mi bardziej autyzm jako słabo wtedy jeszcze znaną chorobę, niż wskazała metody pracy z takim dzieckiem. Zabrakło mi wsparcia doświadczonych koleżanek pedagogów bo wtedy takich jeszcze w ogóle nie miałam. Adam przychodził coraz bardziej niechętnie aż w końcu po czterech, może po pięciu miesiącach matka nie mówiąc nic, zaprzestała przyprowadzania syna do oddziału przedszkolnego. Dzisiaj tak łatwo nie poddałabym się w pracy z takim dzieckiem. Może nie osiągnęłabym lepszych rezultatów ale uważam, że wtedy zrezygnowałam zbyt łatwo. …po wielu latach dowiedziałam się, że chłopiec trafił do zakładu zamkniętego i przebywa tam do chwili obecnej. Jest mi smutno… Dzisiaj na pewno postąpiłabym inaczej! Jadwiga Mikołajczyk Wyświetleń: 491
Uwaga! Wszystkie materiały opublikowane na stronach Profesor.pl są chronione prawem autorskim, publikowanie bez pisemnej zgody firmy Edgard zabronione. |